W przypadku niektórych piłkarzy przeskok trwał sześć tygodni. Jeszcze 11 lutego Manuel Neuer, Leroy Sane, Serge Gnabry i Joshua Kimmich grali na katarskim Education City Stadium w miejscowości Al Rayyan. Jakoś żadnemu z nich nie przyszło wtedy do głowy zakładać koszulki z napisem "Human Rights", a przecież właśnie wtedy ich przekaz miały dużo większą siłę rażenia niż podczas spotkania w ramach eliminacji mistrzostw świata. Przecież Education City Stadium to jeden z obiektów wybudowanych na mistrzostwa świata w 2022 r. Jeden z tych stadionów, gdzie według raportów robotnicy pracowali w nieludzkich warunkach i ginęli z powodu nieprzestrzegania przepisów bezpieczeństwa.
No ale wiadomo. Bayern grał w Katarze o konkretne pieniądze. 10 milionów dolarów za zwycięstwo w klubowych mistrzostwach świata, sponsorowanych przez chińską firmą komputerową Alibaba Cloud, to w czasach pandemii poważny zastrzyk finansowy. Zwłaszcza że trzeba doliczyć do tego premie od własnych sponsorów za zdobycie kolejnego trofeum. Kto wie, może mistrz Niemiec dwoma meczami w Katarze zarobił na roczną pensję Roberta Lewandowskiego? Nie jest to wykluczone.
Na szczęście kolejne klubowe mistrzostwa świata odbędą się w Japonii i piłkarze nie będą już narażeni na cierpienia moralne, wynikające z zarabiania milionów euro w miejscach, gdzie prawa człowieka nie są respektowane.
Nie mam jednak zamiaru piętnować ani Bayernu, ani konkretnych piłkarzy. Przecież rok temu w Dausze grał Liverpool, a nie sądzę, żeby na świecie był choć jeden klub, który zrezygnowałby z zastrzyku pieniędzy, jaki oferuje granie w Katarze i dla Kataru. Tak było do tej pory.
A zresztą chapeau bas przed europejskimi piłkarzami i klubami. Zrobili Katarczyków na szaro, a pewnie nadałoby się tutaj bardziej frywolne określenie. Przez lata piłkarze i kluby upaśli się na miliardach euro, które Katarczycy inwestowali w piłkę nożną, aby budować swoją soft power. Katarskie rządowe instytucje sponsorowały kluby i turnieje, a katarska telewizja płaciła za prawa do transmisji telewizyjnej najlepszych lig o wiele więcej, niż wynosiła wartość rynkowa. W samej tylko Francji beIN Sports stracił w czterech pierwszych lat działalności ponad 1,1 miliarda euro.
Ale gdy wybuchł konflikt polityczny między Arabią Saudyjską i Katarem okazało się, że to rywale mają więcej argumentów niż Katarczycy. Saudowie pogłębili sojusz z USA i nawiązali stosunki dyplomatyczne z Izraelem. Z soft power Kataru niewiele zostało.
Wkrótce po wybuchu konfliktu w Rijadzie uruchomiono satelitarną telewizję beoutQ, która pokazywała na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej transmisje sportowe bez licencji. Katarczycy oskarżyli beoutQ o piractwo i zażądali zdecydowanej reakcji od organizacji sportowych. Nie doczekali się. W rezultacie Katarczycy ograniczyli inwestycje w sport, co ostatnio boleśnie odczuła Serie A, z którą beIN Sports nie odnowił umowy.
Teraz batalia toczy się o mistrzostwa świata i choć federacja Niemiec oświadczyła, że o żadnym bojkocie nie może być mowy, to trudno wyrokować, co będzie dalej. Po decyzji Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej, która zignorowała własne regulaminy i nie otworzyła nawet dochodzenia sprawdzającego, czy reguły podczas meczów eliminacji mistrzostw świata zostały złamane, widać, że w FIFA też już wiedzą, skąd wieje wiatr historii.
Zresztą taki bojkot były świetny dla europejskich klubów. Nie trzeba byłoby wysyłać zawodników i ryzykować ich kontuzji. A "dziurkę" w międzynarodowym i krajowym kalendarzu wykorzystać na jakiś fajny turniej za konkretną kasę gdzieś w Arabii Saudyjskiej czy Chinach. Zwłaszcza ten pierwszy kraj przed pandemią stał się modnym gospodarzem ważnych meczów piłkarskich.